piątek, 19 października 2012

Rozdział XIV



Grudzień nadszedł zupełnie niepostrzeżenie. Ot, nagle na kartkach kalendarza nazwę jednego miesiąca zastąpiła kolejna. Na sklepowych wystawach zaroiło się od czerwonych Mikołajów, reniferów z żarówkowymi nosami, ogromnych skarpet i mnóstwa innych typowych ozdóbek. Ulice rozbłysły tysiącem choinkowych lampek, a wszędzie unosił się zapach drzew. Był nawet śnieg. Drobniutkie płatki pokrywały stopniowo dachy domów, gałęzie drzew i chodniki, aby nagle otulić wszystko miękką, białą warstewką spokoju. Mniej ludzi na ulicach, mniej samochodów. Coraz ciemniej i coraz zimniej. Coraz więcej zgubionych szalików i rękawiczek.
Wysoki jasnowłosy mężczyzna, ubrany w czarną kurtkę i gruby, ręcznie pleciony szalik przechadzał się niespokojnym krokiem po chodniku przed zrujnowanym budynkiem. Wielka kłódka wisząca na drzwiach i zabite dyktą szyby starego sklepiku doskonale spełniały swoją rolę – upewniały przechodniów, iż naprawdę jest to opuszczone lokum. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, że to redakcja największej czarodziejskiej gazety w Wielkiej Brytanii, miejsce pracy wielu ludzi, w tym również pana Blaise’a Zabiniego. W tym właśnie celu Dracon Malfoy wystawał na mrozie przed budynkiem: miał już dosyć ciągłego zbywania oraz trwających dziesięć sekund telefonów i pofatygował się do tej szacownej instytucji osobiście. Zaistniał tylko jeden problem – nie miał pojęcia jak się dostać do środka. Co prawda odwiedził już kiedyś redakcję Proroka Codziennego, ale to doniosłe wydarzenie miało miejsce jakieś dwadzieścia lat temu i nawet chełpiący się doskonałą pamięcią dziedzic Malfoyów nie mógł sobie przypomnieć  jak u licha wchodzi się do tej twierdzy. Jego irytacja właśnie sięgała niebezpiecznego poziomu, po którym pozostawało tylko odwrócenie się na pięcie i jak najszybszy powrót do domu, kiedy usłyszał znajome pogwizdywanie. Na jego usta wypłynął diabelski uśmieszek.
- Proszę, proszę. W samą porę!
- W samą porę na co? Czyżby twój arystokratyczny nos zamarzł tak szybko? – Blaise odpłacił mu się prawie identycznym wyrazem twarzy. Wredny uśmieszek w wykonaniu Blaise’a Zabiniego po prostu nie istniał, bo cały efekt niszczył uroczy dołek w policzku. Uroczy w mniemaniu pań, rzecz jasna.
- Bardzo śmieszne – obruszył się Draco, ale po chwili dotarł do niego sens słów przyjaciela – Tak szybko? Co znaczy tak szybko?! Chcesz powiedzieć, że wiedziałeś, że sterczę tu od dwudziestu minut i  przychodzisz dopiero teraz! – to nawet nie było pytanie. To był czysty wyrzut.
- Owszem, ale jesteś tutaj dopiero od… - zerknął na zegarek – … szesnastu i pół minuty.
Wyczulone ucho mogło w tym momencie usłyszeć zgrzytanie zębów.
- Od kiedy to zrobiłeś się taki dokładny, co? – rzucił Malfoy i ruszył przed siebie.
- No, nie irytuj się tak. Zawiadomili mnie, że przyszedłeś. A ja miałem jeszcze piętnaście minut, nie mogłem wyjść wcześniej.
- Okej.
Przez chwilę szli w milczeniu. Śnieg skrzypiał pod butami, a zimny wiatr czerwienił policzki. Draco wcisnął ręce głębiej w kieszenie.
- Skąd masz taki fajny szalik?
- Dostałem – odburknął wciąż nieco obrażony Draco.
- O! Ciekawe od kogo… Od Mikołaja? A może w tym roku Mikołaj zmienił się w Gra… - o tak! To był wielce drażliwy temat. Teraz z pewnością dowiemy się wszystkiego, pomyślał Blaise.
- Nie, nie zmienił imienia na Granger! – wybuchnął w końcu Malfoy, ale zaraz opanował się i dodał ciszej – Dostałem go od kogoś innego.
To nieco zaskoczyło Zabiniego. Jeśli nie Granger, to kto? Draco nigdy nie miał zbyt wielu znajomych, a już zwłaszcza od kiedy wrócił do kraju. Tak po prawdzie to utrzymywał kontakty jedynie z ich dwójką. Bo chyba nie dostał szaliczka od Pottera? Chociaż po tej jego narwanej żonce można było spodziewać się wszystkiego. Gorączkowe rozmyślania Blaise przerwało wymowne chrząknięcie towarzysza.
- Dostałem go od ciotki.
- Od ciotki? Ty masz jakąś ciotkę?
- Owszem, mam – uśmiechnął się Draco, naśladując ton przyjaciela sprzed kilku minut – Ciotkę Andromedę.
- A tak! Pani Tonks.
- Merlinie, czy ty znasz wszystkich ludzi w tym kraju? – Draco przewrócił oczami i przypomniał sobie Hermionę, która opowiadała mu przed kilkoma tygodniami o ich spotkaniu w parku.
- Prawie – odparł Zabini i dodał – Muszę ją poprosić o taki sam.
- To będziesz miał świetną okazję, bo właśnie tam idziemy.
- Co? N-nie, ja nie mogę… Dzisiaj jest środa!
- I co z tego? Wczoraj był wtorek, a jutro będzie czwartek – Draco wzruszył ramionami i przyspieszył kroku – Musimy najpierw wejść do jakiegoś sklepu. Co się kupuje na taką okazję?
Dopiero przydłużające się milczenie Blaise’a zwróciło uwagę Dracona. Popatrzył na niego wyczekująco. Do licha, znów to samo! Prawie mógł usłyszeć jak przeskakują trybiki w jego głowie, kiedy nerwowo szukał jakiegoś wytłumaczenia. Wszystko, byleby nie prawda!
- Ja… No cóż, dobrze. Pójdę z tobą.
- Na pewno? – Draco zerknął na niego podejrzliwie.
- Tak – Blaise podjął tę decyzję z ciężkim sercem. Bardzo chciał iść na pociąg i znów ją zobaczyć, ale wiedział, ile ta wizyta znaczyła dla Dracona. Skoro zdecydował się odwiedzić wydziedziczoną ciotkę, to znaczyło, że przynajmniej w jego życiu coś idzie ku lepszemu. I skoro przyszedł po niego do pracy, to znaczyło, że bardzo zależy mu na obecności przyjaciela. A Blasie Zabini nigdy nie zawodził przyjaciół. Przynajmniej do tej pory.

 
W niecałą godzinę później obaj panowie stali na schodach domu przy mało ruchliwej uliczce w zachodniej części miasta. Draco dzierżył w dłoniach ogromny bukiet czerwonych goździków, a Blaise uginał się pod ciężarem starannie zapakowanego pudła, w którym znalazł się chyba każdy rodzaj zabawek jakie tylko udało im się wypatrzyć na sklepowych wystawach. Być może nie był to najbardziej odpowiedni prezent dla małego chłopca, ale skąd niby mieli wiedzieć co najbardziej przypadnie do gustu Teddy’emu?
Drzwi otworzyła Andromeda Tonks – kobieta średniego wzrostu i raczej puszystej budowy ciała, idealny wręcz materiał na kochającą ciocię. Na widok siostrzeńca cała się rozpromieniła, a jej oczy zalśniły czymś podejrzanie podobnym do łez. Patrząc na tę uroczą rodzinną scenę, Blaise zastanowił się czy również nie posiada jakiejś zaginionej krewnej, która ucieszyłaby się na jego widok tak bardzo jak kobieta stojąca w drzwiach na widok Malfoy’a.
- Och, niemądry chłopcze! Nie trzeba było przynosić żadnych kwiatów! – Blaise z rozbawianiem odnotował, że mówiąc to, pani Tonks wciskała nos w sam środek bukietu, a na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Kobiety i kwiaty zawsze tak na siebie działają.
- Dobry wieczór pani Tonks – odezwał się w końcu i bezceremonialnie wepchnął wielkie pudło w zupełnie bezczynne już ramiona Dracona. Koniec z rolą darmowego tragarza.
- Pan Zabini! – wykrzyknęła jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego obecności i uśmiechnęła się serdecznie – Jak to miło, że pan również się pojawił. Rzadko miewamy  takich przystojnych gości.
Blaise odwrócił się i udał, że rozgląda się w poszukiwaniu owych „przystojnych gości”.
- Doprawdy nie wiem kogo miała pani na myśli.
Z głębi domu dobiegł ich melodyjny śmiech, a po chwili w drzwiach łączących korytarz z resztą domu ukazała się Hermiona Granger. Blaise chciał zastanowić się po co, u diabła Malfoy wlókł go tutaj ze sobą przez całe miasto, skoro, jak widać, miał już całkiem znośne wsparcie moralne, ale nie zdążył tego zrobić, gdyż na korytarz wypadł Teddy z dzikim okrzykiem radości na ustach, po czym dosłownie rzucił się na Dracona, omal nie zwalając go przy tym z nóg. Ten czym prędzej odłożył swój pakunek,  schylił się ze śmiechem i wziął malca na ręce. Pani Tonks ukradkiem otarła z oka kolejną łzę.
- Wujek Draco!
- Jak się masz Teddy?
- Całkiem dobrze wujku. Wczoraj byłem z babcią w…
- Może przywitasz się z naszym drugim gościem, Teddy? – łagodnie zwróciła chłopcu uwagę ta sama babcia, która wczoraj zabrała go w jakieś tajemnicze miejsce.
- Dobry wieczór panie Zabini – przywitał się grzecznie, choć nie okazał gościowi zbytniego zainteresowania, bo jego uwagę przyciągnął właśnie pominięty wcześniej prezent. Draco postawił go więc na ziemi i spytał uprzejmie, czy zechciałby wskazać mu miejsce, w którym mógłby złożyć przesyłkę dla samego pana Teddy’ego Lupina. Chłopiec  zachichotał i poprowadził go w głąb domu, a Blaise pomyślał, że jego przyjaciel chyba naprawdę lubi to dziecko. Wygłupiający się Malfoy to coś, czego jeszcze nie zdarzyło mu się bowiem oglądać.

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam Twój styl pisania ♥
    Notka genialna, tak straaasznie się stęskniłam za Blaisem i Draco.. ;D
    Bardzo fajne dialogi,
    Teddy jest przeuroczy i sceny z nim są świetne ;)
    Jako iż apetyt rośnie w miarę jedzenia, z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ;*
    Wiesz, że Cię kocham,
    Aga :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę. Tak się zastanawiam, jak to się stało, że nie przeczytałam tej notki, hę? Bardzo, bardzo zła Arvene.

    Hah, Blaise ma dużo racji, widok wygłupiającego się Dracona musi być co najmniej ciekawy. To miłe, że postanowił towarzyszyć przyjacielowi, szkoda tylko, że kosztem własnych spraw. A Draco powinien czasem bardziej interesować się problemami przyjaciela.

    Pewnie mówiłam Ci już tysiące razy, że uwielbiam Twój styl. Piszesz tak lekko, jakby Cię to nic nie kosztowało. Wszystko jest takie spokojne i naturalne, że jestem skłonna uwierzyć, że Draco to naprawdę zawsze było dobre dziecko, takie miłe, sympatyczne i kochane.

    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doprawdy nie wiem jak to się stało Bea, gdyż wydaje mi się, że wysyłałam Ci coś na gg :)Dziękuję za pochwałę, ale czyż nie widzisz w Draconie tego małego Diabełka? Wyłazi z niego w niektórych momentach. On wcale nie był miły i sympatyczny... Przynajmniej dla mnie zawsze był nieco egoistyczny xd

      Usuń
    2. Wszyscy jesteśmy egoistami, my dear. Nawet gdy jesteśmy mili i sympatyczni dla innych, robimy to jedynie po to, żeby oni byli mili i sympatyczni dla nas ;p A Draco jest wspaniały właśnie za to, że nie kryje się ze swoim egoizmem xD

      Kurczę, nie wiem, coś mi ostatnio gg szwankuje. Możliwe, że po prostu przeoczyłam. Od pewnego czasu jestem nieco zakręcona ;p

      Usuń