piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział VII

- Draco?
- Hm? – mruknął gdzieś zza sterty dzielących ich papierów.
- Tak się zastanawiałam… Czy ty masz jeszcze jakąś rodzinę?- zadała ostrożnie pytanie, które gnębiło ją już od kilku dni. Momentalnie zesztywniał.
- Nie mam.
Zapadła głucha cisza.
- To znaczy mam… Żyje przecież Andromeda Tonks. I ten mały…
- Teddy – podpowiedziała usłużnie.
- No właśnie, Teddy.
Hermiona przygryzła wargę i zastanawiała się, czy warto drążyć dalej ten temat. Była przecież Gryfonką, co tam jeden zły Ślizgon!
- A nie myślałeś kiedyś, żeby ich odwiedzić?
- Wątpię, by chcieli mnie u siebie widzieć. – Skrzywił się nieco. Hermionie ścisnęło się serce.
- Draco, nie możesz odcinać się od… - Chciała mu wyjaśnić, że nie może rezygnować z rodziny tylko dlatego, że kiedyś zrobił to jego ojciec, ale przerwało jej wejście Skrzatka.
- Gość do pana, sir. – Skłonił się niziutko i uśmiechnął do Hermiony, z którą bardzo się zaprzyjaźnił przez te dwa miesiące, które spędziła w domu Malfoy’a.
- Do mnie? – Draco uniósł pytająco brew i już miał wstać z krzesła, kiedy do ich uszu doleciało stłumione przekleństwo, a po chwili w drzwiach stanął sam sprawca zamieszania…
- Wiesz co, rozumiem, że jesteś arystokratycznym dupkiem, ale czasami mógłbyś ruszać się trochę żwawiej niż własny dziadek i nie kazał czekać swoim gościom w korytarzu jak jakiś lord… O cholera! – Tutaj zrobił efektowną minę, która miała wyrażać lekkie zdziwienie. Przypominało to jednak bardziej wyraz twarzy człowieka, który właśnie zobaczył ufoludka i nie wiedział, czy uciekać gdzie pieprz rośnie, czy może stać nieruchomo i liczyć na to, że jednak nie zostanie zauważony.
- Cześć Zabini! – rzuciła rozbawiona do granic Hermiona, po czym poczęstowała go jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Najpiękniejszych w opinii Dracona.
- G-granger? – spytał nie wiadomo kogo, chociaż cały czas uparcie się w nią wpatrywał.
- Tak, to ona. Byłbyś tak łaskaw i przestał się na nią gapić? – Draco wreszcie wstał i ruszył w stronę nadal oszołomionego przyjaciela. Zaśmiał się głośno i go uścisnął. – Co ty tu robisz, Zabini?
- Przyszedłem cię odwiedzić, ktoś ostatnio wspominał mi, że wróciłeś do Anglii – odparł już bardziej trzeźwo Blaise, chociaż nadal nie mógł uwierzyć w niezwykłość sceny, którą tutaj zobaczył: Draco Malfoy, odziany z rozciągnięte dresy i koszulkę polo w ciemne paski, siedzi przy jednym stole z piękną dziewoją, która okazuje się być Hermioną Granger. Doprawdy nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kilka małych drobiazgów. Na przykład taki, że ona nie żyła! Był nawet na jej pogrzebie! Wyciągnął przed siebie drżący palec i wskazał na uśmiechniętą Hermionę. – Gadasz z duchami?
- Zapewniam cię, Zabini, że nadal żyję i mam się całkiem dobrze. – Wstała i przerzuciła włosy na lewe ramię. – Może się czegoś napijesz?
Zabini zgłupiał do reszty. Jeszcze się go pyta czy się czegoś napije? Nie, tego już dość!
- Co tu jest grane, Malfoy?
Draco tylko wzruszył ramionami i odparł cicho:
- To długa historia.
- Znaczy się, że ona tutaj mieszka i nikt nawet nie wie, że żyje? – spytał półgodziny później ten sam Blaise Zabini.
- Nie do końca. Teraz już ktoś wie. – Hermiona posłała mu złośliwe spojrzenie. –Tylko nie jestem pewna, czy taki stan rzeczy pozostanie chociaż przez pięć minut, kiedy stąd wyjdziesz.
- Od kiedy ty jesteś taka jadowita, co?
- Od kiedy zadałam się ze Ślizgonami.
- Co ty trzymasz w domu, Draco? I gdzie jest ta mała kujonica z Gryfolandu? – Skierował pytające spojrzenie na rozbawionego Dracona.
- Zapewniam cię Blaise, że to ta sama osoba. – Wyszczerzył się w odpowiedzi. -  Tyle że trochę łatwiejsza w pożyciu.
- Pożyciu?!
- Odczep się, Zabini i nie łap mnie za słówka!
- To nie moja wina, że masz takie poronione pomysły, Malfoy. Mieszkać z kimś, kogo od roku uznaje się za zmarłego! – Najwyraźniej szacowna głowa pana Zabiniego nie była w stanie pomieścić tylu nowych informacji, bo tylko pokręcił nią z rezygnacją.
- A co ty właściwie teraz robisz, Blaise? – rzuciła Hermiona, aby trochę załagodzić sytuację.
- Och, różne rzeczy. – Wyraźnie się ożywił. – Wiesz co, Granger…
- Hermiono.
- Co?
- Mam na imię Hermiona. Granger to moje nazwisko.
- Kto wie, jak długo jeszcze nim pozostanie…
Za tę uwagę Blaise oberwał w głowę tomem francuskich dokumentów. Oczywiście od Dracona.
- Zatem co chciałeś powiedzieć, Blaise? – zwróciła się do niego ze słodkim uśmiechem.
- Że jestem reporterem w Proroku Codziennym. I, że całkiem niedawno napisałem o tobie wcale zgrabne wspomnienie – dodał, rozcierając sobie czoło.
- Och, dziękuje ci, Blaise. Nie trzeba było. – Puściła oko do Dracona.
- Widzę – uśmiechnął się krzywo.
- A my właśnie tłumaczymy taki jeden romans…
- Idę! Wychodzę z tego domu wariatów! – Pokręcił głową po raz dwunasty tego popołudnia, wstał i wyszedł, czyniąc przy tym hałas niczym przekupka na targu.
Hermiona i Draco spojrzeli na siebie i po chwili oboje zwijali się ze śmiechu.

Tego samego wieczora Draco siedział na ogrodowej huśtawce, kiedy Hermiona usiadła przy nim bez słowa. Oboje wiedzieli, o co chodzi. Można było śmiać się ze zdezorientowanego Blasie’a, ale prawda była taka, że w końcu trzeba będzie pokazać Hermionę światu. Miała przecież swoich przyjaciół, może nawet rodzinę?

- Herm?
- Tak? – Patrzyła prosto przed siebie.
- Czy twoi rodzice żyją?
- Kiedy ostatni raz byłam w domu mama miała się całkiem nieźle. Tata zginął zanim… Przed moim zniknięciem.
- I nie chciałabyś się z nią zobaczyć?
- Nie wiem. Nie myślałam o tym do tej pory.
- Myślisz, że wiesz, gdzie można ją znaleźć?
O ironio! Malfoy mówi o rodzinie!
- Chyba tak. Prowadzili gabinet stomatologiczny przy Harley Street.
- Leczyli ludziom zęby. – Draco uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Skąd wiesz? – Popatrzyła na niego przenikliwie.
- Opowiadałaś kiedyś o tym Slughornowi na jego wieczorku w Klubie Czegośtam.
- Ślimaka.
- Właśnie, ślimaka.
Ciszę, która zapadła na kilka minut, przerwało pytanie Hermiony:
- Przecież ty nie należałeś do Klubu Ślimaka.
- Co nie znaczy, że nie brałem udziału w jego spotkaniach. – Uśmiechnął się tajemniczo i popatrzył na nią jak na kogoś godnego politowania.
- Wszedłeś bez zaproszenia. – To było stanowcze stwierdzenie.
- Ja? Nie wiem, czy wiesz, Granger, ale dla kogoś z moim nazwiskiem drzwi wszystkich salonów stoją otworem.
- Pff… Arystokrata – mruknęła pod nosem.
- Szczerze mówiąc, to byłem tam tylko jeden raz, żeby zobaczyć, co mnie ominęło. Ale stwierdziłem, że chyba mam jednak coś lepszego do roboty – poddał się Draco. – Staliśmy z Zabinim za kotarami przy oknach. Strasznie śmierdziały.
Hermiona roześmiała się, ale po chwili oboje znów spoważnieli.
- Czy mógłbyś…? – nie dokończyła pytania, ale wiedział, o co pytała.
- Jeśli podasz mi adres.
- Dziękuję – powiedziała cicho. Draco uśmiechnął się ciepło i oboje weszli do domu.

1 komentarz:

  1. Aj! Pojawiła się moja najukochańsza (po Malfoyu) postać! Zabini jest świetny!

    OdpowiedzUsuń