Przypominam jej ojca? Jakiś czas później stałem przed lustrem i
przyglądałem się swojemu odbiciu. Miałem takie same stalowoszare oczy i
takie same upiornie jasne włosy. Nawet długość była ta sama! Nie
zastanawiając się długo machnąłem różdżką i skróciłem je tak jak
dawniej. Zaśmiałem się, wyobrażając sobie ulizanego smarkacza, jakim
kiedyś byłem. Stare dzieje....
Następnego dnia obudził mnie Skrzatek.
- Paniczu! Nie ma jej! Zniknęła! Panienka zniknęła! - Przestraszony
zbiegłem na dół i wpadłem do salonu. Rzeczywiście jej nie było!
- Szukałeś jej po domu? Nie ma jej nigdzie na dole? Sprawdzałeś
wszędzie? - Zdenerwowany biegałem po pokoju i wytykałem sobie, że mogłem
przecież spać na dole!
- Skrzatek od razu pobiegł po panicza, nie sprawdzał nigdzie.
Trochę mnie to uspokoiło i już ciszej kazałem mu przeszukać pokoje na
górze, a sam pobiegłem sprawdzać parter. Nie było jej w łazience ani w
kuchni, ani nawet w bibliotece. Wpadłem do jadalni i tu dopiero coś
zauważyłem - drzwi na taras były otwarte. Dopadłem ich w jednej chwili i
stanąłem jak wryty. Była tam! Z zamkniętymi oczyma i rozpuszczonymi
włosami stała całkiem boso na jedynym skrawku trawnika, który nie
pożółkł i wystawiała twarz do słońca.
Tkwiłem tak i gapiłem się na nią aż do chwili kiedy zorientowałem się,
że sam stoję w podkoszulku i spodniach od dresu, a do tego na bosaka na
betonowym tarasie. Podszedłem najciszej jak umiałem i zatrzymałem się
obok niej. Złapałem ją za rękę, zamknąłem oczy i zwyczajnie tam stałem.
Wiem, że drgnęła kiedy zamknąłem jej dłoń w swojej, ale wcale się nie
wyrwała. Po prostu tkwiliśmy tam i jak małe dzieci cieszyliśmy się z
ostatnich promieni słonecznych. Nie miałem pojęcia, ile czasu to
wszystko trwało, ale ja chciałem tam zostać już na zawsze. Wszystko
skończyło się, gdy poruszył się wiatr i zrozumiałem, że dziewczyna drży z
zimna. Spojrzałem na nią i aż dech mi zaparło. Była piękna! Taka
naturalna i... czysta? Wyglądała jak leśna nimfa, a ja gapiłem się chyba
trochę za długo, bo po chwili spuściła wzrok. Opamiętałem się nieco i
bardzo wolno wyciągnąłem w jej stronę drugą dłoń. Lekko spłoszona
spojrzała najpierw na mnie, potem na moja wyciągnięta rękę, później znów
na mnie i w końcu na nasze splecione dłonie. Nie widziałem, ile ją to
kosztowało, ale przemogła się i ostrożnie podała mi wolną dłoń. Ogarnęło
mnie takie szczęście, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Zaufała mi! Ktoś
mi zaufał! Mnie i tylko mnie. Kiedy ponownie na mnie spojrzała,
uśmiechnęła się delikatnie, a ja tylko pociągnąłem ją powoli w stronę
domu.
Następnego dnia zostałem zmuszony do opuszczenia domu na cały dzień. Nie
żebym miał coś przeciwko opuszczaniu domu, ale opuszczanie Jej to już
zupełnie inna sprawa....
Musiałem pojechać do Londynu. Miałem mnóstwo załatwień z przejęciem
dworu, no i trzeba było znaleźć sobie jakąś pracę. Tak, najlepiej taka,
którą można wykonywać w domu...
Kiedy wróciłem obładowany torbami z zakupami w kuchni zastałem tylko Skrzatka.
- Gdzie panienka?
- Poszła do ogrodu sir.
- Do ogrodu? - zdziwiłem się trochę i postanowiłem natychmiast to sprawdzić.
Stanąłem w otwartych drzwiach i przyglądałem się, kiedy pochylona nad
grządką, wyrywała z niej ostatni badyl, który kiedyś musiały posadzić
tam ręce mojej matki. Ona też lubiła kwiaty.
Narobiłem trochę hałasu, żeby się nie przestraszyła, a kiedy odwróciła się w moja stronę, uśmiechnąłem się.
- Chyba bardzo się napracowałaś. - Powiodłem wzrokiem po podwórku, które
teraz przypominało raczej miejsce, które trzeba zagospodarować od nowa,
niż zapuszczony ogród, jakim był jeszcze dzisiaj rano. - Jadłaś już? -
Pokręciła przecząco głową. - Więc zapraszam na obiad.
Wszedłem do domu, czekając, aż otrzepie się i również wejdzie. Kiedy mnie mijała, poczułem przyjemny zapach słońca i trawy.
Kilka kolejnych dni minęło spokojnie: jedliśmy śniadanie, wychodziłem,
wracałem, jedliśmy obiad, ja pracowałem, ona siedziała w ogrodzie,
jedliśmy kolację, oglądaliśmy komedie lub graliśmy w szachy. Ona
milczała. Wciąż i wciąż milczała. Czasami bardzo tego żałowałem, ale
jednocześnie to było coś wspaniałego - nie odezwała się do mnie ani
słowem, a łączyło mnie z nią więcej niż z kimkolwiek innym. Wystarczyło
popatrzeć w te jej ogromne oczy i wiedziało się kiedy się śmieją. Kiedy
była wściekła robiły się jeszcze większe. A teraz była bardzo
wściekła...
I to wszystko przez jednego głupiego kota, który nie wiadomo skąd wlazł
mi do ogródka. Nigdy nie byłem miłośnikiem zwierząt, a od czasu pewnego
przykrego wydarzenia, które miało miejsce dawno temu w Hogwarcie, wręcz
ich nie znosiłem. A tu co? W niedzielne popołudnie drzemię sobie
spokojnie w hamaku, a tu nagle coś ciężkiego i ciepłego ląduje mi na
brzuchu. Tak się przestraszyłem, że aż spadłem na ziemię, tłukąc sobie
dosyć boleśnie kolano. Ruszyłem na kota z miną furiata. Bezceremonialnie
podniosłem go na ręce i wywaliłem przez żywopłot i ogrodzenie na drugą
stronę. Koty podobno zawsze spadają na cztery łapy.
Utykając lekko wróciłem do domu i obmyłem wodą odrapane z naskórka
kolano. Krzywiąc się nieznacznie wszedłem do kuchni z zamiarem
poskarżenia się na to wstrętne kocisko i co? Ono tam było!
Ten czarny diabeł siedział sobie obok drzwi jak gdyby nigdy nic i
chłeptał spokojnie mleko z MOJEGO ulubionego podstawka pod kubek. No
dobra, może i nie był to mój ulubiony podstawek, bo kupiłem go zaledwie
dzień wcześniej, ale miałem najszczersze chęci, żeby takim się stał. A
teraz byłem zmuszony oddać go w użytkowanie jakiemuś wstrętnemu
sierściuchowi!
Draco jest taki czuły. Cały ich mały "związek" jest taki piękny.
OdpowiedzUsuń