piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział III

No i miałem kota. Był raczej mały i czarny. I spał sobie właśnie na okiennym parapecie naprzeciwko mnie. A ja siedziałem przy kuchennym blacie i gapiłem się na niego jak jakiś idiota...
Od trzech dni, czyli dokładnie od momentu, w którym pojawił się w moim życiu, nieustannie mi je zatruwał. Kiedy tylko ja, on i Ona znaleźliśmy się w tym samym pomieszczeniu, Ona zawsze brała go na ręce, patrzyła na mnie strasznym wzrokiem i ostentacyjnie wychodziła. Teraz też tak by było, ale zorientowała się, że kot śpi i zostawiła go w spokoju. Mały złodziej.
Po czterech dniach otwartej wrogości dałem za wygraną i nalałem mu mleka do miski, którą osobiście dla niego kupiłem. Mleko też z resztą kupiłem osobiście.
Stało się tak po części dlatego, że tego popołudnia byłem w wyśmienitym humorze - znalazłem sobie pracę! Stałem właśnie obok lodówki i patrzyłem tak kot łapczywie chlipie, kiedy weszła. Najpierw zmierzyła wzrokiem mnie, później przerzuciła go na kota i widocznie zrozumiała mój gest na zgodę, bo tylko się uśmiechnęła i podeszła do blatu, żeby zrobić sobie kawę. Popatrzyła na mnie z niemym pytaniem w oczach i skinąłem głową. Schowałem mleko z powrotem do lodówki i usiadłem naprzeciw niej.
- Czy on - wskazałem na kota - ma w ogóle jakieś imię?
Potwierdziła.
- A jakie?
Sięgnęła po kartkę i ołówek, które czekały oparte o kubki i napisała: “Godryk”.
- CO?!
Tym razem w jej wzroku doszukałem się tylko ogników rozbawienia.
- O nie, moja droga. Tak na pewno nie będzie się nazywał. Może Salazar?
Popatrzyła na mnie przekornie.
- Byłaś w Gryfindorze? - Nagle mnie olśniło. Dlatego wydawała mi się znajoma! Trzeba przecież znać swoich wrogów. Chociażby tylko z widzenia...
Ona jakby trochę posmutniała i wzruszyła tylko ramionami. Nie?
- Dlaczego chciałaś go tak nazwać?
Coś ciężkiego trzasnęło o blat i dopiero po chwili rozpoznałem w tym czymś moja starą “Historię Hogwartu”. Brr... Ojciec kazał mi ją czytać. Teraz nawet rozumiem po co. Znów naszły mnie jakieś gorzkie wspomnienia, więc szybko spytałem:
- Kiedy zdążyłaś to przeczytać? Mnie to zajęło ze dwa lata. - Uśmiechnąłem się, a ona odwdzięczyła się tym samym. Wstała i postawiła przede mną kubek pachnącej kawy. Pociągnąłem łyk i zacząłem ostrożnie:
- A wracając do imion... Czy może pamiętasz swoje? - Nie spytałem o to wcześniej, bo wiedziałem, że ją to zaboli. Ale musiałem.
- Bo ja... To znaczy... Zastanawiałem się, jak mam się do ciebie zwracać... - plątałem się jeszcze bardziej. Ona tylko pokręciła głową z rezygnacją i napiła się kawy.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł!
- A może chciałabyś zobaczyć zdjęcie uczniów z Hogwartu? Może coś sobie przypomnisz? Mam, co prawda, tylko swój rocznik... - przerwałem, widząc jak w jej oczach pojawiają się radosne ogniki. - Zaraz je przyniosę!
Pognałem na górę jak szalony i wyciągnąłem spod łóżka pudełko po jakimś starym kapeluszu matki. Trzymałem w nim zdjęcia i różne takie sentymentalne świstki.
- Mam! Teraz musimy je tylko znaleźć... - powiedziałem, kładąc pudło na blacie między nami.

To było strasznie irytujące. Naprawdę! Siedziałem w kuchni od przeszło pół godziny i zaczynałem żałować, że w ogóle pokazałem jej te zdjęcia. Dosłownie co pół minuty brała do ręki jakąś fotografię i zaczynała chichotać. Doprawdy, nie wiedziałem, co takiego śmiesznego jest w jedenastoletnim chłopcu z przylizanymi włosami! Ciekawe, jak ona wyglądała, kiedy była dzieckiem.

Wzięła do ręki następne zdjęcie i nagle zamilkła. Zerknąłem na nią i dostrzegłem w jej oczach strach. Dopiero po chwili zorientowałem się, co go wywołało - wbijała wzrok w zdjęcie, na którym byłem razem z ojcem. Pamiętałem je dobrze, bo zostało zrobione w drugiej klasie, zaraz po tym[,] jak przyjęto mnie do drużyny. Jak ja go wtedy uwielbiałem! Jawił mi się jako ktoś wielki i niepokonany. Później nadszedł czas gorzkiego rozczarowania.
Skrzywiłem się i zabrałem jej z ręki to przeklęte zdjęcie. On nawet teraz wszystko niszczy! Rozdarłem je na połowę i wrzuciłem do kosza na śmieci, po czym wróciłem do przeglądania tego, co jeszcze zostało w pudełku.
Po pięciu minutach wrzasnąłem z tryumfem w głosie:
- Mam!
Podałem jej jedyną fotografię uczniów wszystkich domów z rocznika 1980 jaką posiadałem. Została zrobiona na pierwszym roku i naprawdę mało kogo można było na niej rozpoznać. Siebie znalazłem dość szybko, bo nikt nie miał takich paskudnych włosów. Obok mnie stał Zabini, dalej Crabbe i Goyle. Z drugiej strony ustawili się Gryfoni - Potter w tych swoich okularkach, rudy Weasley i ta ciamajda, Longbottom. Słyszałem, że zmężniał chłopina, ciekawe...
Granger, wzorowa uczennica, stała w pierwszym rzędzie i uśmiechała się promiennie, pokazując te swoje idealnie białe i trochę za duże zęby. Ta to dopiero miała fryzurę!
Ona chyba rzeczywiście była Gryfonką, bo oglądała uważnie właśnie tą część zdjęcia. Przejechała lekko palcami po wszystkich rzędach i zatrzymała się przy McGonagall. Może ją poznała?
- To Minerwa McGonagall. Była opiekunką Gryfolandu, a teraz jest dyrektorką szkoły. Pamiętasz ją? - spytałem z nadzieją.
Wzruszyła tylko ramionami i przebiegła wzrokiem na drugi koniec. Postukała palcem i uśmiechnęła się.
- Tak... To ja... Tylko nie śmiej się już z moich włosów, dobrze?
Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się, ale jakoś tak... ciepło?

1 komentarz: