piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział VIII

Draco odwiedził gabinet stomatologiczny, należący niegdyś do państwa Granger, dwa dni później. Nie zastał jednak właścicielki, a tylko miłą starsza panią siedzącą w recepcji, która poinformowała go, że pani Granger wzięła kilka dni urlopu. Podała mu za to jej adres. Zauważył, że inny niż ten, który pamiętała Hermiona. Podziękował i wyszedł, kierując się na Kellett Street.

Zadzwonił do drzwi małego domku, mając nadzieję, że trafił właściwie.

Po chwili otworzyła mu dosyć ładna kobieta. Mogła mieć około czterdziestu pięciu, może sześciu lat. Co prawda nie było po niej widać wieku aż tak bardzo, ale miała zmęczoną twarz. I bardzo smutne oczy.
- Dzień dobry. Nazywam się Dracon Malfoy. Czy moje nazwisko coś pani mówi?
- T-tak. Chodził pan do szkoły z moją córką. Opowiadała o panu.
Draco skrzywił się lekko. Ciekawe, co takiego opowiadała.
- Zgadza się. Czy mogę wejść? Chciałbym z panią porozmawiać.
- Proszę. – Odsunęła się i wpuściła gościa do środka. [enter]
Draco rzucił okiem na ciasny, ale bardzo ładnie urządzony przedpokój, a potem przeszli do przestronnej kuchni. Pani Granger wskazała miejsce pod oknem.
- Napije się pan czegoś?
- Proszę kawę.
Po krótkiej chwili kobieta usiadła naprzeciw Dracona i spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- O czym chciał pan porozmawiać?
- O Hermionie. To znaczy…
- Moja córka zaginęła – wyszeptała z bólem.
- Tak, wiem, ale… - Przełknął nerwowo ślinę. Teraz najtrudniejsza część.
- Ja wróciłem do Anglii dopiero przed dwoma miesiącami i wtedy… Nie, przepraszam, ale to bardzo trudne. Czy pani wie dużo o wojnie, która toczyła się trzy lata temu w naszym świecie? To znaczy w świecie czarodziejów?
- Wiem, że Hermiona była zaangażowana po dobrej stronie. I że wygrali tę wojnę.
- Tak, a ja… mój ojciec… On walczył po stronie zła. Ja nie brałem w niej udziału, chociaż początkowo też stałem za ojcem. Ale matka zabrała mnie z kraju jeszcze przed główną bitwą. – Znów przełknął i nabrał powietrza w płuca. – Mój ojciec był jednym z najwierniejszych sług Voldemorta, to znaczy agresora i to właśnie on rok temu… To on stał za zniknięciem pani córki. – Draco wydusił to w końcu i popatrzył uważnie na twarz swojej rozmówczyni. [enter]
Pobladła lekko, ale zapytała spokojnie:
- Czy wie pan o niej coś więcej?
- Tak, ja… Jak już mówiłem wróciłem do domu zaledwie przed dwoma miesiącami i wtedy dowiedziałem się, że ojciec trzymał w domu jakiegoś więźnia. – Zamknął oczy. – Hermiona jest teraz cała i zdrowa w moim domu.
Usłyszał tylko brzęk odkładanej gwałtownie filiżanki.
- Żyje! Wiedziałam, że ona żyje! Och… - Z jej oczu pociekły łzy szczęścia. Draco uśmiechnął się do siebie. Miło jest być zwiastunem dobrej nowiny.

W tym samym czasie, kiedy Draco się cieszył, Hermiona zagłaskiwała na śmierć swojego kota. Była tak zdenerwowana, że nawet nie zwróciła uwagi na jego pełne protestów prychnięcia. A jeśli jej nie znajdzie? Mogła się przecież wyprowadzić? A co, jeśli nie żyje? Nie! Na pewno nie, to silna kobieta, przecież nie była na nic chora. Na pewno sobie jakoś poradziła z tym wszystkim.

Kot prychnął jeszcze raz i zadrapał ją w nadgarstek.

- Czy chciałaby pani zobaczyć się teraz z Hermioną?

- Och! Tak, naturalnie, że tak! Tak długo na nią czekałam. Wiedziałam, że nie mogłaby mnie tak po prostu zostawić… Przepraszam, momencik. Zaraz będę gotowa!
- Proszę się nie śpieszyć, poczekam, ile będzie trzeba. – Uśmiechnął się, kiedy pośpiesznie wychodziła z kuchni.
Po dziesięciu minutach stał już przed bramą swojego domu.

W tej samej sekundzie, w której rozległ się charakterystyczny trzask, Hermiona wybiegła z domu. Przebiegła przez wybrukowany podjazd i znalazła się w stęsknionych ramionach matki.

- Mamo…
- Córeczko, och córeczko!
Obie szlochały.

Draco zniknął. Szukałam go już chyba od godziny, ale zupełnie bezskutecznie. Zapadł się pod ziemię.

Żywiąc ostatnią, nikłą iskierkę nadziei, narzuciłam na siebie gruby sweter, w końcu mieliśmy już październik i ruszyłam w ostatnie miejsce, które przyszło mi do głowy.
Las. Lubił tam przesiadywać i słuchać odgłosów leśnego życia. Mówił nawet, że któregoś dnia zabierze mnie tam o świcie, żebym mogła zobaczyć „tchnienie życia”. Tak, tak właśnie to określił – „tchnienie życia”. Kto by pomyślał, że Draco Malfoy, ta nędzna i tchórzliwa kreatura, miał takie wrażliwe wnętrze. Naprawdę strasznie musiał się tutaj czuć, kiedy był małym chłopcem. Ja włóczyłam się byle gdzie z bandą dzieciaków z okolicy, podczas gdy on nie miał tutaj ani jednego sąsiada. Smutne.
Zatopiona w myślach dotarłam wreszcie na miejsce. A przynajmniej tak mi się wydawało. W szarej poświacie późnego popołudnia wszystko wyglądało jakoś inaczej. Zaczynałam podejrzewać, że jednak nie dotarłam tam, gdzie zamierzałam. Podeszłam jeszcze kilka kroków do przodu, ale nadal nie dostrzegłam niczego znajomego w tej małej, otoczonej drzewami polance. Och, a przecież byłam w tym lesie już tyle razy! Trzeba było patrzeć wtedy na drogę!
Różdżka. Gdzie moja różdżka? Nerwowo obszukałam kieszenie.
Od pewnego czasu nie czułam się zbyt dobrze w ciemnościach. Jest! Znalazłam ją w końcu i zapaliłam. Tak lepiej. A teraz spokojnie, nakazałam sobie w myślach, idź tą samą drogą, którą tutaj przyszłaś. Łatwo powiedzieć! Rozejrzałam się na boki… Chyba mijałam to drzewo… A może tamto? Cholera! Dlaczego wszystkie drzewa muszą być takie podobne do siebie?! Właśnie dlatego, że są DRZEWAMI!
Och, i jeszcze zaczynam gadać sama ze sobą!
W końcu natrafiłam na jakąś ścieżkę. Ruszyłam powoli, a moje zmysły były wyostrzone chyba o sto procent bardziej niż normalnie. Trzeba było czekać w domu, teraz masz, coś chciała! Ofukiwanie samej siebie jakoś wcale nie przynosiło ulgi.
Zaczęłam cicho nucić pod nosem jakąś starą piosenkę. Zawsze tak robiłam, kiedy szłam sama nocą, to dodawało mi odwagi.
Nagle coś nade mną zaskrzeczało. To tylko sowa! Wyciągnęła rękę z różdżką jak najdalej, żeby oświetlić jak największy kawałek przestrzeni przed sobą. Och, dlaczego jesienią musi się tak szybko ściemniać?
Zaczynałam się coraz bardziej bać. Nuciłam też chyba coraz szybciej. Rozglądałam się wokoło, ale nic nie wyglądało znajomo. Natrafiłam na kolejną ścieżkę, która odbijała w kierunku, w którym powinien znajdować się Malfoy Manor. Tak, to chyba tam…
Trzask!
Coś chrupnęło tuż koło mnie, a po chwili z krzaków obok wyłoniła się jakaś postać. Spokojnie. Tylko spokojnie. Jak mam być spokojna, kiedy coś nagle stanęło naprzeciw mnie w środku lasu! I jeszcze prawie nic nie widzę! Już po mnie…
- Hermiona?
- D-draco? To ty? – wykrztusiłam łamiącym się głosem.
- A kto ma być! Dlaczego chodzisz sama po lesie?
- Draco!
Nie namyślając się wiele, rzuciłam mu się na szyję.
A potem zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie – rozszlochałam się prosto w jego flanelową koszulę.

1 komentarz:

  1. Już myślałam, że się zgubi i coś ją zje. Brr. Nie lubię ciemnych lasów.

    OdpowiedzUsuń