piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział XI

Pościel na łóżku była fioletowa, a ściany pomalowano na bladoróżowy kolor. Kolorowe długopisy włożono do kubka w kwiatki i ustawiono go na białym biurku. Obok leżały stare gazety, a w kolorową matę wpięto pocztówki z różnych stron świata. Wyżej wisiała korkowa tablica, a na niej dyplomy, wyróżnienia i listy gratulacyjne. Przeciwległa ściana cała pokryta była zdjęciami, z których uśmiechały się twarze rodziny i przyjaciół. W oknie wisiała śnieżnobiała firanka ozdobiona malusieńkimi główkami margaretek, a fioletowe zasłony upięto zapinkami w kształcie muszelek. Pamiątki z wycieczek i drobne skarby ustawiono na półeczce pod oknem. Na regale stały poukładane alfabetycznie książki.
Hermiona upuściła torbę obok drzwi i podeszła do łóżka. Sięgnęła po książkę, która leżała na nocnym stoliku. David Copperfield, jej ulubiona. Wszystko było dokładnie takie samo jak w jej starym pokoju w domu, w którym kiedyś mieszkali. Usiadła i z kieszeni dżinsów wyciągnęła telefon, a potem wybrała pierwszy numer, który przyszedł jej do głowy.
- Halo?
- Czy mogę do ciebie wpaść?
- Oczywiście, że tak. Nie wiem po co w ogóle dzwonisz i pytasz.
- Ginny…?
- Tak?
- A czy Harry jest w domu?
- Nie ma go, jest w pracy. – Hermiona zerknęła na zegarek. No tak, dopiero czternasta.
- Będę za pięć minut.
- Czekam.
Rozłączyła się i zeszła na dół.
- Mamo?
- Tutaj jestem, kochanie.
- Wychodzę do Potterów, wrócę na kolację.
- Dobrze, pozdrów Ginny! – Hermionę nieco zdziwiła ostatnia uwaga mamy. Co prawda jej rodzice znali Harry’ego i wszystkich Weasleyów osobiście, ale jakoś nigdy nie byli z nimi szczególnie związani.
Zabrała płaszcz i wyszła.



Tak jak obiecała, po pięciu minutach znalazła się przed domem Potterów. Nie była to wcale jakaś wystawna willa. Ot, zwyczajny domek jednorodzinny stojący w zwyczajnej dzielnicy, wśród kilkunastu identycznych budynków. Ogródek był zadbany i, mimo później jesieni, kwitły jeszcze niektóre kwiaty. W klatce ustawionej obok drzwi drzemała spokojnie biała sowa. Hermiona zapukała do drzwi.
Otwarła jej młoda i dosyć wysoka kobieta z rudymi włosami, które teraz skręciła i upięła na czubku głowy. Cała Ginny, nic się nie zmieniła.
Po chwili obie mocno się uściskały i weszły do środka.
- Jak dobrze, że przyszłaś. Powoli zaczyna mi się tutaj nudzić samej. – Ginny zaprosiła przyjaciółkę do kuchni i gestem wskazała, by zajęła miejsce przy stole. – Kawy?
- Poproszę. Nie trenujecie?
- Mamy już zimową przerwę. – Ginny zajęła się przygotowywaniem napojów, a Hermiona rozejrzała się po pomieszczeniu.
Była to średniej wielkości kuchnia, a większą część powierzchni zajmował duży dębowy stół. To chyba taki nawyk wyniesiony z domu pełnego dzieci, Weasleyowie zawsze jadali razem w kuchni. Może było to spowodowane tym, że po prostu nie mieli żadnej jadalni, gdzie mogliby celebrować posiłki, niemniej jednak Hermiona bardzo to lubiła. Wtedy każdy czuł się tak, jakby należał do rodziny. Zresztą ona i Draco też jadali w kuchni… O czym ja myślę? Nie po to tutaj przyszłam!
- Co u ciebie? – zapytała, żeby odegnać bolesne wspomnienia. Bolesne?
- To raczej ja powinnam cię o to spytać. – Ginny usiadła naprzeciwko Hermiony. - Co się z tobą działo? Kiedy się wtedy ocknęłam… - urwała niepewna, czy nie sprawia przykrości przyjaciółce.
- Zabrali mnie do Malfoy Manor i… no cóż, siedziałam w lochach.
- W lochach?! Boże… - Chwyciła rękę przyjaciółki i mocno uścisnęła. – Nawet nie chcę o tym myśleć.
- Ginny… Czy to nie wydaje ci się trochę dziwne? To znaczy… nie uważasz, że skoro to ty byłaś już wtedy żoną Harry’ego to powinni… Och, zastanawiam się…
- Dlaczego zabrali właśnie ciebie? – dokończyła spokojnie Ginny. – Zastanawialiśmy się nad tym setki razy i nie znaleźliśmy żadnego logicznego rozwiązania. Nie mogło im chodzić o Harry’ego, bo wtedy prawdopodobnie uderzyliby we mnie, a tymczasem dostałam tylko jednym zaklęciem oszałamiającym. Wiesz, myślę, że Harry…
- On w ogóle na mnie nie patrzył! – wybuchnęła w końcu, doprowadzona do rozpaczy, Hermiona. – Cieszył się, wiem, że się cieszył, ale uciekał ode mnie wzrokiem. Wyglądał tak, jakby nie mógł znieść mojego widoku! – Zrezygnowana wyrwała dłonie z uścisku Ginny i zakryła nimi twarz.
Rudowłosa nachyliła się i odjęła je od niej już w następnej sekundzie.
- Myślę, że w tamtej chwili Harry nie mógł znieść samego siebie. – To jedno zdanie wypowiedziane takim spokojnym i poważnym tonem zupełnie zmyliło Hermionę.
- Sie-siebie? Jak to siebie? – zapytała nic nie rozumiejąc.
- Tamtego wieczoru, kiedy wróciłam do domu i o wszystkim mu opowiedziałam… Nie widziałaś go wtedy Hermiono… To był straszny widok, jakby ktoś rozrywał go na dwie części. Myślę, że do tej pory ma takie straszne wyrzuty sumienia jak wtedy.
- Wyrzuty sumienia? Ale przecież to nie była jego wina.
- Ja to wiem. I myślę, że on w głębi serca też, ale… Mam takie wrażenie, że z jednej strony był tym wstrząśnięty i przerażony tak samo jak my wszyscy, ale z drugiej… był wdzięczny, że to jednak nie byłam ja…
- Och, Ginny! Jakie to głupie! Przecież to ty jesteś jego żoną, to jasne, że cieszył się, że nic ci się nie stało.
- To nie daje mu spokoju. On uważa, że to było bardzo egoistyczne z jego strony. Wiesz, że jesteś dla niego jak siostra.
- A on jest dla mnie jak brat! Ale to nie znaczy, że dlatego ma się jeszcze bardziej gnębić. Dobrze wiem, że nadal wyrzuca sobie śmierć tych wszystkich, którzy polegli w Hogwarcie, chociaż tak bardzo chce to ukryć.
- Ja też to wiem. Hermiono… czy teraz, kiedy już wszystko wiesz, mogłabyś z nim porozmawiać? Może chociaż ciebie posłucha, skoro mnie nie chce.
- Oczywiście, że z nim porozmawiam. Kiedy wróci?
- Myślę, że dopiero wieczorem. Mają w pracy jakieś kontrole, sama dokładnie nie wiem.
- Szkoda. Obiecałam mamie, że dzisiaj wrócę na kolację. Zadzwonię jutro z samego rana.
- A właśnie, jak twoja mama?
- Kazała cię pozdrowić – przypomniała sobie Hermiona i popatrzyła uważnie na Ginny. – Czy ja o czymś nie wiem?
Dziewczyna zarumieniła się odrobinkę, ale dzielnie odpowiedziała:
- To na pewno nic z rzeczy, o których myślisz. Po prostu po twoim zniknięciu częściej się spotykałyśmy. W końcu to ja widziałam cię po raz ostatni. A jak podoba ci się twój pokój?
- Jest prawie taki sam jak ten stary. Tylko trochę mniejszy.
- Przeniosłyśmy tam wszystkie twoje rzeczy. Wiesz, że ona codziennie tam wietrzyła? I codziennie czytała kawałek Dickensa.
- Musiało jej być bardzo ciężko. Najpierw tata, a niedługo potem ja…
- Rozmawiała trochę z moją mamą. Wiesz, w końcu ona też straciła dziecko, ale twoja mama zawsze wierzyła, że ty jednak wrócisz.
- To dobrze, że chociaż ona, bo ja już niespecjalnie… - Hermiona zapatrzyła się w widok za oknem. Wiatr poruszał ogołoconymi z liści gałęziami drzew, tu i ówdzie przelatywała czarna wrona…
- Nie możesz tak myśleć! Jesteś tutaj, cała i zdrowa. Życie toczy się dalej. Myślę, że Malfoy obraziłby się na ciebie, gdyby wiedział, że uważasz jego szlachetny czyn za coś zupełnie zbędnego. W końcu uratował ci życie.
- To nie tak, że nie chcę żyć, tylko… Nie mogę się przystosować do tej nowej rzeczywistości. – Hermiona postanowiła wyznać przyjaciółce wszystko, co leżało jej na sercu od momentu, w którym zamknęły się za nią drzwi domu Dracona. - Tam wszystko było inaczej. Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim domu, nie musiałam nigdzie wychodzić ani o nic się martwić. Po prostu wiedziałam, że wszystko jest tak, jak powinno być.
- Czy ty czasem nie tęsknisz za nim?
- Za kim?
- Za Malfoyem?
- Och…
- Tęsknisz?
- Tak. Nie! Nie wiem! Nic już nie wiem, Ginny!
- Zmienił się, prawda?
- Bardzo. Skąd wiesz?
- Widziałam go kilka razy na mieście. Był taki jakiś inny… Uśmiechnięty.
- My… Postanowiliśmy zapomnieć o tym co było.
- To znaczy?
- O szkole.
- To dobrze. Ludzie się zmieniają i nie można oceniać ich po tym, co robili kiedyś. Poznasz mnie z nim?
- Jasne, ale co na to Harry?
- A czy on musi o wszystkim wiedzieć?
Hermiona z zaskoczenia oblała się kawą, którą właśnie podniosła do ust. Ginny okłamująca męża?! No, może nie okłamująca, ale ukrywająca przed nim pewno fakty. To nadal było trudne do przełknięcia. Ginny? Ginny, która zawsze we wszystkim się go radziła?! I popatrzcie sami, co małżeństwo robi z ludźmi!
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Każdy ma swoje tajemnice. – Ginn wzruszyła tylko ramionami.
- Okej… - W tym momencie Hermiony nie było stać na bardziej rozbudowaną wypowiedź. Nadal dochodziła do siebie po przeżytym przed chwilą szoku.
- O której jadasz kolację?
- O osiemnastej.
- Czyli mamy jeszcze dwie godziny. Pójdziemy się przejść?
- Bardzo chętnie. Ostatnio mało wychodziłam na miasto.
- Może do parku? Albo do zoo?
- Chyba lepiej do parku. Mam dosyć klatek i krat na następne tysiąc lat.
Obie roześmiały się i zaczęły zbierać do wyjścia.

Park, o którym mowa położony był jakieś piętnaście minut drogi od domu Potterów. Był to dosyć rozległy zielony teren z mnóstwem drzew i wijących się między nimi alejek. W północnej części stało kilka huśtawek i zjeżdżalni dla dzieci. Nie był to może najnowocześniejszy plac zabaw, ale i tak o każdej porze kłębiło się tutaj mnóstwo małych szkrabów. Dalej było ogrodzone wysoką siatką boisko do piłki nożnej oraz kort tenisowy, a w południowej części ustawiono kilkanaście ławeczek. Na środku trawnika stała niewielka altanka, w której latem urządzano koncerty fortepianowe. Hermiona i Ginny wybrały ławeczkę naprzeciwko tej właśnie altanki. Wielki kasztanowiec rosnący za nimi dawał upragniony cień w słoneczne dni, ale teraz niebo już szarzało i coraz zimniejszy wiatr poruszał konarami drzewa.
- Brr… Trochę już zimno.
- Mamy połowę listopada, nie ma co liczyć na wysokie temperatury. – Ginny zapięła suwak kurtki pod samą szyję i schowała dłonie w rękawach. – Trzeba było jednak zostać w domu i pooglądać kablówkę.
- Nie powiem czyj to był pomysł. – Hermiona uśmiechnęła się i także opatuliła szczelniej płaszczem.
- Popatrz, czy to nie Blaise Zabini?
- Gdzie?
- Tam. – Wskazała ręką. – Idzie w naszym kierunku.
- Aaa, widzę! Chociaż nie sprawia wrażenia jakby wiedział dokąd zmierza.
Rzeczywiście. Blaise sam tak właściwie nie do końca wiedział dokąd niosą go nogi. Szedł po prostu przed siebie, rzucając na boki nieco nieobecne spojrzenia. Wysiadła przystanek wcześniej. Potem pojawiła się jeszcze raz, dwa dni później. Wsiadła do kursu po jedenastej i wsiąknęła gdzieś na rogu…
- Cześć, Zabini! – W gorączkowe myśli Blaise’a wdarł się wesoły głos rudej żony Pottera. Przystanął i spojrzał w bok.
- Cześć, Ginny. O! Granger, ty też tutaj? A gdzie Draco?
Hermiona poczuła jak jej policzki pokrywają się rumieńcem.
- Skąd mam to wiedzieć?
- No nie wiem, ostatnio byliście ze sobą tacy… Au! Weasley, to że jesteś sportowcem nie znaczy, że musisz demonstrować siłę swoich mięśni na każdym przypadkowo spotkanym przechodniu! – zwrócił się do rudowłosej z wyrzutem, gdy ta kopnęła go w kostkę.
- Nie na każdym, tylko na tobie i nie nazywam się Weasley, tylko Potter. Kto jak kto, ale ty mógłbyś o tym pamiętać, w końcu jesteś… hmm, jak to było? A już wiem! Wyższej klasy dziennikarzem.
Hermiona przerzucała zdziwione spojrzenie z jednego na drugie. Skąd oni się, u licha, znali? Oczywiście, że ze szkoły, ale nie przypominała sobie, żeby łączyły ich jakieś bliższe stosunki. Po szkole chyba też nie utrzymywali ze sobą żadnego kontaktu. Albo może? W końcu każdy ma swoje tajemnice.
- Tak właściwie to skąd się tak dobrze znacie?
- Przyjaciele przyjaciół moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi, nie znasz tego powiedzenia, Granger?
- Jakoś sobie nie przypominam. – Popatrzyła na niego z politowaniem.
- No, ale chyba nie myślałaś, że tylko ty udzielasz wywiadów do Proroka. – Uśmiechnął się wrednie. Fakt, Ginny była kapitanem jednej z najlepszych drużyn w kraju. Ktoś taki udziela chyba wywiadów dosyć często. Merlinie! Gdzie się podziała moja zdolność szybkiego kojarzenia faktów?
- Pff… Wywiadów! – prychnęła Ginny. – Zadajesz mi sto pięćdziesiąt pytań, a później wszystko redukuje się do połowy strony. Drugą połowę zajmuje artykuł o Wielkim Turnieju Szachów Czarodziejów, jakby to kogoś interesowało.
- Zdziwiłabyś się, ilu czarodziejów w nim startuje. To taki bezpieczny sport, bo wiesz, nie każdy lubi latać na miotle tak szybko, jakby ścigało go stado rozwścieczonych centaurów. – To była święta prawda! Hermiona jeden raz wybrała się na mecz Ginny i stwierdziła, że to nie na jej nerwy. Ta mała wariatka latała sto razy niebezpieczniej niż Harry. I była w tym piekielnie dobra. Po tym meczu wrodzona awersja Hermiony do miotły przybrała tylko na sile.
- Jasne, że nie. Niektórzy wolą aktywny jogging. Biegają za kimś z aparatem i robią mu zdjęcia z ukrycia.
- Nadal nie możesz mi tego wybaczyć? Teraz już nie zajmuję się takimi bzdurami…
- Przepraszam was bardzo, ale obawiam się, że muszę już wracać. – Hermiona postanowiła przerwać tę intrygującą wymianę zdań. – Nie przeszkadzajcie sobie, ja po prostu cichutko się oddalę.
- I widzisz Zabini? To wszystko przez ciebie! Lepiej już sobie stąd idź.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, madame. Żegnam panie. – Ukłonił się w teatralnym geście i ruszył przed siebie. Obie przyjaciółki spojrzały na siebie i zachichotały.
- Naprawdę musisz już iść?
- Już wpół do szóstej – rzuciła Hermiona, zerkając na zegarek.
- Och, jak ten czas szybko leci… - westchnęła Ginny idealnie naśladując głos Molly Weasley.
- Ty też lepiej już wracaj. Musisz przygotować kolację dla męża – roześmiała się Hermiona. Ginny nigdy nie lubiła gotować.
- Tylko te gary i gary… Ciężkie jest życie mężatki! – ciągnęła tym samym zmęczonym głosem żony z pięćdziesięcioletnim stażem.
- Kiedy to zrobiłaś się taka zrzędliwa, co?
- Nie wiem, złociutka, nie wiem!
Hermiona znów się roześmiała i podciągnęła równie rozbawioną Ginny do pozycji stojącej.
- Może ty wpadniesz do mnie jutro? Napijesz się herbatki ze swoją dobrą znajomą? – Puściła do Ginny oko.
- Och, tak! Pozdrów mamę. I nie zapomnij, co mi obiecałaś.
- Nie zapomnę. – Uściskała mocno przyjaciółkę i rozglądnęła się ukradkiem. Park powoli pustoszał. – Idź już, nie chcę mieć na karku Harry’ego, kiedy okaże się, że nabawiłaś się przeze mnie zapalenia płuc!
- Idę, już idę. Ale zadzwoń, gdybyś nie miała co robić. – Nuda wyraźnie dawała jej się we znaki
- Zadzwonię.
Ginny odwróciła się i zaczęła iść powoli w stronę, z której przyszły, a Hermiona znalazła odpowiednie miejsce i deportowała się z charakterystycznym trzaskiem. Rozpoznał go tylko Blaise Zabini.

1 komentarz: