Hermiona załatwiła sprawę z Harrym dopiero po trzech dniach.
Rzeczywiście miał w pracy jakąś kontrolę i zjawiał się w domu wyłącznie
po to, żeby się przespać. Spotkali się w sobotnie popołudnie w tym samym
parku, do którego wybrała się kilka dni wcześniej z Ginny. Tym razem
założyła cieplejsze ubranie.
- Harry, popatrz na mnie. Harry!
Z ociąganiem spojrzał jej w twarz, ale po chwili znów spuścił wzrok i zajął się kopaniem małego kamyczka.
-
Harry, przestań w końcu robić z siebie takiego męczennika! To nie twoja
wina, że zabrali mnie i powinieneś być wdzięczy, że to nie była Ginny. I
że wszystko dobrze się skończyło. Ja dziękuję za to codziennie.
- To nie jest takie proste - zamruczał pod nosem.
-
Jest. Ja nie żywię do ciebie żadnej urazy. Wiesz, że gdybym znów miała
jedenaście lat i musiał zdecydować z kim się przyjaźnić, to wybrałabym
ciebie. Chyba nawet jestem ci trochę wdzięczna za to uprowadzenie.
Troszeczkę.
- Co? Co ty bredzisz! - nareszcie jakaś żywsza reakcja.
- W końcu gdyby nie to, nie pogodziłabym się z Malfoy’em…
- Ach tak, jest jeszcze Malfoy. Zupełnie o nim zapomniałem - przewrócił oczami.
- Co ty od niego chcesz? Załatwił mi dobrą robotę.
-
Spotkałem go wczoraj pod biurem Proroka. Wyglądał całkiem tak jak w
szkole. Był cały w czerniiiii…. - celowo przedłużył, żeby ją zirytować. I
doczekał się kuksańca.
- Odczep się – odrzekła naburmuszona Hermiona.
- Muszę się zbierać. Wpadniesz do nas? – wstał z ławki i posłał jej wyczekujące spojrzenie.
- Nie mogę, mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
Rozstali się przy wejściu.
Tak, pozostała jeszcze tylko jedna sprawa…
W
niedzielę wygrzebałem się z łóżka gdzieś około południa. I wcale nie
spędziłem poprzedniego wieczora na ostrym balowaniu w jakimś podrzędnym
klubie. Sobotni wieczór spędziłem przed telewizorem z miską frytek w
jednej i podstawką z ketchupem w drugiej ręce. Zabini był zajęty.
Chciałbym wiedzieć co tak bardzo przyciągnęło w ostatnim czasie jego
uwagę. Zrobił się jakiś nieswój… Telefon zadzwonił dokładnie w momencie,
kiedy otwarłem drzwi do łazienki.
- Halo?
- Draco? Już wstałeś? Osz ty ranny ptaszku, nie wiedziałem, że…
- Nie wiesz jeszcze wielu rzeczy Zabini. O co chodzi?
- Oho, ten znowu nie w sosie. Powinieneś zacząć brać coś na uspokojenie.
- Blaise…
- Dobra, już mówię. Jest dla ciebie robota.
- Taa? A to coś nowego! Ale dziękuję, nie jestem zainteresowany śledzeniem dla ciebie jakiegoś biednego człowieka.
- Żadne śledzenie! Musisz pojechać ze mną na kontynent.
- A to niby po co?
- Powiem ci później. Dałbyś radę w piątek? Tylko na weekend, im szybciej to załatwimy tym lepiej.
- Okej, ale o co chodzi? Halo? Blaise? Blaise!
Cholera,
odłożył słuchawkę. Co za dziwny człowiek, dlaczego wcześniej tego nie
zauważyłem? Nieco wyprowadzony z równowagi zacząłem zbierać się do
życia. Już miałem schodzić na dół, kiedy ponownie odezwał się dzwonek
telefonu.
- Zabini, jeśli to znowu ty to wiedz, że nie rzuca się słuchawkami. To nieeleganckie i …
- Draco?
-
Hermiona! To ty? Przepraszam, niedawno dzwonił do mnie Blaise i nagle
się rozłączył. Myślałem, że to może znów on… - zacząłem plątać się w
wyjaśnieniach. Dlaczego ja zawsze muszę robić z siebie takiego kretyna?
-
Już dobrze, to tylko ja – zaśmiała się. Jak dobrze usłyszeć znów jej
śmiech, chociażby tylko w słuchawce telefonu… - Halo? Jesteś tam? – Po
chwili dotarło do mnie, że nie odezwałem się już od kilkudziesięciu
sekund.
- Tak, jestem! Zamyśliłem się. Czy coś się stało?
- Właściwie to nie… Chociaż może tak. Chciałam ci powiedzieć, że za godzinę będziesz miał gości.
Co? Gości? Jakich gości! Z trudem wróciłem z powrotem na ziemię.
-
Gości? Jedynymi osobami, które mnie odwiedzają jesteś ty i Blaise, a z
tego co wiem to on się do mnie nie wybiera, więc kto przyjdzie?
- Zobaczysz. Bądź gotowy za godzinę. Do zobaczenia.
- H-halo? Hermiona! – Ale już jej nie było. Rozłączyła się.
Co
za irytujący sposób kończenia rozmowy! Nawet nie można się pożegnać,
tylko tak sobie odkładają słuchawkę. Jakoś się z tym pogodziłem i
zająłem się ważniejszymi sprawami. Co to mogą być za goście? Chyba nie
przyprowadzi Pottera... Co prawda nie byliśmy już na wojennej ścieżce,
ale to nie oznaczało, że mieliśmy zostać najlepszymi przyjaciółmi. On z
pewnością też tak uważa, ale skoro nie on to kto? To pytanie
towarzyszyło mi podczas spożywania mocno spóźnionego śniadania.
Punktualnie
o trzynastej ktoś zadzwonił do drzwi domu Dracona Malfoya. Właściciel,
odziany w czarne jeansy, czarną koszulę i czarne buty, zbiegł
niecierpliwie po schodach, przypominając sobie w ostatniej chwili, że
szarpanie za klamkę nie jest w dobrym tonie. Położył więc na niej swoją
bladą dłoń, wziął głęboki oddech i otworzył drzwi powoli i
majestatycznie. Za drzwiami stała przyczyna całego zdenerwowania pana
domu, jak zwykle uśmiechnięta panna Hermiona Granger. Był tylko jeden
problem – nie była sama. Draco spuścił wzrok gdzieś w okolice kolan
przybyłej, bo za jednym z nich chował się mały chłopczyk o niebieskich
włosach.
- Dzień dobry. Przywitaj się z wujkiem, Teddy. – Hermiona
pogłaskała małego po rozczochranej główce i wypchnęła go lekko do
przodu.
- Dzień dobry wujku. – Chłopczyk nieśmiało popatrzył w górę i lekko się uśmiechnął. Draco nadal był w szoku.
- Możemy wejść? Jest trochę zimno…
-
T-tak… Jasne! – Malfoy przesunął się z przejścia i obserwował jak
dziewczyna pomaga małemu ściągnąć kurtkę. Odetchnął głęboko i zaprosił
ich do kuchni. Kiedy usiedli już za blatem, Draco, chyba jeszcze bledszy
niż zwykle, zapytał ostrożnie:
- Masz ochotę na czekoladę Teddy?
- Tak! – wykrzyknął mały z widocznym entuzjazmem.
Dracon
Malfoy nigdy w życiu nie miał do czynienia z małymi dziećmi. Znał tylko
jednego malca – samego siebie sprzed lat i mógłby przysiąc, że z
pewnością się tak nie zachowywał. Poruszał się w atmosferze sztywnej
salonowej etykiety i nigdy w życiu nie jadł w kuchni. A już na pewno nie
wtedy, kiedy ojciec był w domu. Czasem zdarzało się, że siadywał z
matką w salonie i były to chyba jego najcieplejsze wspomnienia. W innych
zawsze był poza kręgiem dorosłych, zamknięty w swoim dziecinnym pokoju i
pozostawiony samemu sobie. Jego dzieciństwo raczej nie należało do
szczęśliwych. To była jedna z tych rzeczy, których zawsze zazdrościł
Weasley’owi – gromady rodzeństwa, z którą można się pobawić i rodziców,
którzy interesują się nie tylko twoją znajomością drzewa
genealogicznego.
Kilka godzin później Draco żegnał swoich gości,
stojąc w drzwiach domu. Mały Teddy był już trochę śpiący i przytulał
się mocno do szyi Hermiony. Chyba podobała mu się ta wizyta, bo uśmiech
wręcz nie schodził mu z twarzy przez cały czas jej trwania. Z wielką
uwagą oglądał różne dziwne rzeczy, które Draco miał w domu, ale
najwięcej czasu poświęcił na zabawy z kotem. Jednak na coś się przydał
ten leniwy sierściuch.
- Dzięki za mile spędzony dzień – powiedziała
ściszonym głosem Hermiona i poprawiła jednocześnie chłopca, który chyba
już zdążył zasnąć na jej ramieniu. – Nadajesz się na ulubionego wujka. –
Mrugnęła porozumiewawczo.
- To ja dziękuję za niespodziankę. I eee…
Czy przyprowadzisz go jeszcze kiedyś? – Draco doszedł do wniosku, że
całkiem miło było mieć w domu takie radosne dziecko. Można się z nim
wygłupiać do woli i nikt nie będzie patrzył na ciebie jak na półgłówka.
Tak, zabawianie dziecka to całkiem przyjemne zajęcie.
- Jeśli tylko
chcesz. Wydaje mi się, że jemu też się bardzo podobało. – Uśmiechnęła
się. – Może w przyszłą sobotę? Mógłby nawet u ciebie nocować, pani
Tonks chyba nie miałaby nic przeciwko.
- Tak. – Draconowi spodobała się ta perspektywa, ale już po chwili jego entuzjazm osłabł – Blaise.
- W przyszłym tygodniu nie dam rady… Obiecałem Blaise’owi, że pojadę z nim w piątek na kontynent.
- Na kontynent? A po co?
- Nie wiem, nie powiedział. Rozłączył się, gdy tylko się zgodziłem.
- Dobrze, to może spotkamy się, kiedy wrócicie i spróbujemy to ustalić.
-
Zadzwonię zaraz po powrocie – zapewnił ją solennie. Pożegnali się.
Draco zamknął drzwi i wrócił do kuchni. Sięgnął po telefon i wybrał
numer, który zostawiła dla niego Hermiona.
Tak, miał przecież rodzinę.
Tego
samego wieczora zjawił się u niego Blaise Zabini. Oznajmił, że
potrzebuje Dracona do pomocy w zbieraniu informacji o jakimś skandalu we
francuskim ministerstwie. Im więcej ludzi do pracy, tym szybciej
skończą i będą mogli wrócić. Widocznie Blaise też wcale nie miał ochoty
wyjeżdżać z kraju. Draco próbował podpytać go o co chodzi i dlaczego od
jakiegoś czasu zachowuje się tak dziwacznie, ale jego plany spaliły na
panewce, bo przyjaciel udawał, że nie wie o co mu chodzi. Wpadł,
powiedział co musiał, zjadł Draconowi kolację i zniknął – to też chyba
nie było normalne, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz