piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział XII

Hermiona załatwiła sprawę z Harrym dopiero po trzech dniach. Rzeczywiście miał w pracy jakąś kontrolę i zjawiał się w domu wyłącznie po to, żeby się przespać. Spotkali się w sobotnie popołudnie w tym samym parku, do którego wybrała się kilka dni wcześniej z Ginny. Tym razem założyła cieplejsze ubranie.
- Harry, popatrz na mnie. Harry!
Z ociąganiem spojrzał jej w twarz, ale po chwili znów spuścił wzrok i zajął się kopaniem małego kamyczka.
- Harry, przestań w końcu robić z siebie takiego męczennika! To nie twoja wina, że zabrali mnie i powinieneś być wdzięczy, że to nie była Ginny. I że wszystko dobrze się skończyło. Ja dziękuję za to codziennie.
- To nie jest takie proste - zamruczał pod nosem.
- Jest. Ja nie żywię do ciebie żadnej urazy. Wiesz, że gdybym znów miała jedenaście lat i musiał zdecydować z kim się przyjaźnić, to wybrałabym ciebie. Chyba nawet jestem ci trochę wdzięczna za to uprowadzenie. Troszeczkę.
- Co? Co ty bredzisz! - nareszcie jakaś żywsza reakcja.
- W końcu gdyby nie to, nie pogodziłabym się z Malfoy’em…
- Ach tak, jest jeszcze Malfoy. Zupełnie o nim zapomniałem - przewrócił oczami.
- Co ty od niego chcesz? Załatwił mi dobrą robotę.
- Spotkałem go wczoraj pod biurem Proroka. Wyglądał całkiem tak jak w szkole. Był cały w czerniiiii…. - celowo przedłużył, żeby ją zirytować. I doczekał się kuksańca.
- Odczep się – odrzekła naburmuszona Hermiona.
- Muszę się zbierać. Wpadniesz do nas? – wstał z ławki i posłał jej wyczekujące spojrzenie.
- Nie mogę, mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
Rozstali się przy wejściu.
Tak, pozostała jeszcze tylko jedna sprawa…

W niedzielę wygrzebałem się z łóżka gdzieś około południa. I wcale nie spędziłem poprzedniego wieczora na ostrym balowaniu w jakimś podrzędnym klubie. Sobotni wieczór spędziłem przed telewizorem z miską frytek w jednej i podstawką z ketchupem w drugiej ręce. Zabini był zajęty. Chciałbym wiedzieć co tak bardzo przyciągnęło w ostatnim czasie jego uwagę. Zrobił się jakiś nieswój… Telefon zadzwonił dokładnie w momencie, kiedy otwarłem drzwi do łazienki.
- Halo?
- Draco? Już wstałeś? Osz ty ranny ptaszku, nie wiedziałem, że…
- Nie wiesz jeszcze wielu rzeczy Zabini. O co chodzi?
- Oho, ten znowu nie w sosie. Powinieneś zacząć brać coś na uspokojenie.
- Blaise…
- Dobra, już mówię. Jest dla ciebie robota.
- Taa? A to coś nowego! Ale dziękuję, nie jestem zainteresowany śledzeniem dla ciebie jakiegoś biednego człowieka.
- Żadne śledzenie! Musisz pojechać ze mną na kontynent.
- A to niby po co?
- Powiem ci później. Dałbyś radę w piątek? Tylko na weekend, im szybciej to załatwimy tym lepiej.
- Okej, ale o co chodzi? Halo? Blaise? Blaise!
Cholera, odłożył słuchawkę. Co za dziwny człowiek, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? Nieco wyprowadzony z równowagi zacząłem zbierać się do życia. Już miałem schodzić na dół, kiedy ponownie odezwał się dzwonek telefonu.
- Zabini, jeśli to znowu ty to wiedz, że nie rzuca się słuchawkami. To nieeleganckie i …
- Draco?
- Hermiona! To ty? Przepraszam, niedawno dzwonił do mnie Blaise i nagle się rozłączył. Myślałem, że to może znów on… - zacząłem plątać się w wyjaśnieniach. Dlaczego ja zawsze muszę robić z siebie takiego kretyna?
- Już dobrze, to tylko ja – zaśmiała się. Jak dobrze usłyszeć znów jej śmiech, chociażby tylko w słuchawce telefonu… - Halo? Jesteś tam? – Po chwili dotarło do mnie, że nie odezwałem się już od kilkudziesięciu sekund.
- Tak, jestem! Zamyśliłem się. Czy coś się stało?
- Właściwie to nie… Chociaż może tak. Chciałam ci powiedzieć, że za godzinę będziesz miał gości.
Co? Gości? Jakich gości! Z trudem wróciłem z powrotem na ziemię.
- Gości? Jedynymi osobami, które mnie odwiedzają jesteś ty i Blaise, a z tego co wiem to on się do mnie nie wybiera, więc kto przyjdzie?
- Zobaczysz. Bądź gotowy za godzinę. Do zobaczenia.
- H-halo? Hermiona! – Ale już jej nie było. Rozłączyła się.
Co za irytujący sposób kończenia rozmowy! Nawet nie można się pożegnać, tylko tak sobie odkładają słuchawkę. Jakoś się z tym pogodziłem i zająłem się ważniejszymi sprawami. Co to mogą być za goście? Chyba nie przyprowadzi Pottera... Co prawda nie byliśmy już na wojennej ścieżce, ale to nie oznaczało, że mieliśmy zostać najlepszymi przyjaciółmi. On z pewnością też tak uważa, ale skoro nie on to kto? To pytanie towarzyszyło mi podczas spożywania mocno spóźnionego śniadania.

Punktualnie o trzynastej ktoś zadzwonił do drzwi domu Dracona Malfoya. Właściciel, odziany w czarne jeansy, czarną koszulę i czarne buty, zbiegł niecierpliwie po schodach, przypominając sobie w ostatniej chwili, że szarpanie za klamkę nie jest w dobrym tonie. Położył więc na niej swoją bladą dłoń, wziął głęboki oddech i otworzył drzwi powoli i majestatycznie. Za drzwiami stała przyczyna całego zdenerwowania pana domu, jak zwykle uśmiechnięta panna Hermiona Granger. Był tylko jeden problem – nie była sama. Draco spuścił wzrok gdzieś w okolice kolan przybyłej, bo za jednym z nich chował się mały chłopczyk o niebieskich włosach.
- Dzień dobry. Przywitaj się z wujkiem, Teddy. – Hermiona pogłaskała małego po rozczochranej główce i wypchnęła go lekko do przodu.
- Dzień dobry wujku. – Chłopczyk nieśmiało popatrzył w górę i lekko się uśmiechnął. Draco nadal był w szoku.
- Możemy wejść? Jest trochę zimno…
- T-tak… Jasne! – Malfoy przesunął się z przejścia i obserwował jak dziewczyna pomaga małemu ściągnąć kurtkę. Odetchnął głęboko i zaprosił ich do kuchni. Kiedy usiedli już za blatem, Draco, chyba jeszcze bledszy niż zwykle, zapytał ostrożnie:
- Masz ochotę na czekoladę Teddy?
- Tak! – wykrzyknął mały z widocznym entuzjazmem.
Dracon Malfoy nigdy w życiu nie miał do czynienia z małymi dziećmi. Znał tylko jednego malca – samego siebie sprzed lat i mógłby przysiąc, że z pewnością się tak nie zachowywał. Poruszał się w atmosferze sztywnej salonowej etykiety i nigdy w życiu nie jadł w kuchni. A już na pewno nie wtedy, kiedy ojciec był w domu. Czasem zdarzało się, że siadywał z matką w salonie i były to chyba jego najcieplejsze wspomnienia. W innych zawsze był poza kręgiem dorosłych, zamknięty w swoim dziecinnym pokoju i pozostawiony samemu sobie. Jego dzieciństwo raczej nie należało do szczęśliwych. To była jedna z tych rzeczy, których zawsze zazdrościł Weasley’owi – gromady rodzeństwa, z którą można się pobawić i rodziców, którzy interesują się nie tylko twoją znajomością drzewa genealogicznego.

Kilka godzin później Draco żegnał swoich gości, stojąc w drzwiach domu. Mały Teddy był już trochę śpiący i przytulał się mocno do szyi Hermiony. Chyba podobała mu się ta wizyta, bo uśmiech wręcz nie schodził mu z twarzy przez cały czas jej trwania. Z wielką uwagą oglądał różne dziwne rzeczy, które Draco miał w domu, ale najwięcej czasu poświęcił na zabawy z kotem. Jednak na coś się przydał ten leniwy sierściuch.
- Dzięki za mile spędzony dzień – powiedziała ściszonym głosem Hermiona i poprawiła jednocześnie chłopca, który chyba już zdążył zasnąć na jej ramieniu. – Nadajesz się na ulubionego wujka. – Mrugnęła porozumiewawczo.
- To ja dziękuję za niespodziankę. I eee… Czy przyprowadzisz go jeszcze kiedyś? – Draco doszedł do wniosku, że całkiem miło było mieć w domu takie radosne dziecko. Można się z nim wygłupiać do woli i nikt nie będzie patrzył na ciebie jak na półgłówka. Tak, zabawianie dziecka to całkiem przyjemne zajęcie.
- Jeśli tylko chcesz. Wydaje mi się, że jemu też się bardzo podobało. – Uśmiechnęła się. – Może w przyszłą sobotę? Mógłby nawet u ciebie nocować, pani Tonks chyba nie miałaby nic przeciwko.
- Tak. – Draconowi spodobała się ta perspektywa, ale już po chwili jego entuzjazm osłabł – Blaise.
- W przyszłym tygodniu nie dam rady… Obiecałem Blaise’owi, że pojadę z nim w piątek na kontynent.
- Na kontynent? A po co?
- Nie wiem, nie powiedział. Rozłączył się, gdy tylko się zgodziłem.
- Dobrze, to może spotkamy się, kiedy wrócicie i spróbujemy to ustalić.
- Zadzwonię zaraz po powrocie – zapewnił ją solennie. Pożegnali się. Draco zamknął drzwi i wrócił do kuchni. Sięgnął po telefon i wybrał numer, który zostawiła dla niego Hermiona.
Tak, miał przecież rodzinę.
Tego samego wieczora zjawił się u niego Blaise Zabini. Oznajmił, że potrzebuje Dracona do pomocy w zbieraniu informacji o jakimś skandalu we francuskim ministerstwie. Im więcej ludzi do pracy, tym szybciej skończą i będą mogli wrócić. Widocznie Blaise też wcale nie miał ochoty wyjeżdżać z kraju. Draco próbował podpytać go o co chodzi i dlaczego od jakiegoś czasu zachowuje się tak dziwacznie, ale jego plany spaliły na panewce, bo przyjaciel udawał, że nie wie o co mu chodzi. Wpadł, powiedział co musiał, zjadł Draconowi kolację i zniknął – to też chyba nie było normalne, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz